Comment
Poniżej jest krótka nowelka, którą spłodziłem jakiś czas temu i pomyślałem że spróbuję narysować do niej postaci (może być parę błędów stylistycznych). Szatana nie rysowałem celowo ;)
Enjoy!
Jesienne popołudnie, pogoda ładna, choć jest już dosyć zimno. Facet i kobieta siedzą w samochodzie.
— Hej, Szatan.
— Co?
— Wierzysz w karmę?
— W co? Co ty pieprzysz, Mysza? — burknął Szatan, zamyślony.
— Noo… — Mysza zająknęła się i szukając odpowiednich słów nawijała bezwiednie na palec kosmyk swoich długich, blond włosów. – Przeznaczenie. Że jak jesteś dobrym człowiekiem, to przytrafiają ci się dobre rzeczy.
— Nie wiem, ***** Myślę jak tu wydostać Burego z dołka, a ty mi ***** takie głupoty za uszami. — Spowity był gęstym dymem. Na wpół wypalony papieros wystawał mu z ust i tlił się leniwie.
Coś jednak musiało do niego dotrzeć, bo odezwał się po chwili, tym razem już innym tonem.
— Z dupy ta twoja karma. Każdy inaczej na to patrzy. Zależy od wychowania, środowiska. A jak ktoś daje sobie wmówić, co jest dobre, a co złe, to jest po prostu kretynem.
— Bo wiesz co? Tak sobie myślę, że karma nas w końcu dopadnie.
— Mysza, już za późno. — Szatan odsunął szybę kierowcy i wypluł wypalonego papierosa przez okno. — Zresztą nie mamy czasu na takie ***** Musimy wydostać Burego.
— Ech… — Mysza westchnęła, poprawiła na głowie szarą czapkę i podwinęła kolana pod podbródek. — Jak to chcesz zrobić?
— Szybko i skutecznie. Wszystko prawie poszło jak z płatka, tylko Burego zwinęli potem pewnie za jakąś bzdurę. Zwłaszcza, że jego nie szukają, tylko nas.
— Przecież miał przy sobie broń — w zasadzie stwierdziła fakt Mysza.
— Coś ty, Bury nie jest taki głupi jak ty. Pewnie wytarł i wywalił klamkę gdzieś przy najbliższej okazji. Musimy się tylko dowiedzieć, gdzie schował diamenty. Mam nadzieję, że nie we własnej dupie.
— No dobra, ale jak go wyciągniemy?
— Łatwo. Wejdziemy, uwolnimy go i wyjdziemy. Pewnie ściągnęli do miasta psy z całej okolicy do obławy na nas, posterunek na takim zadupiu może mieć raptem parę ludzi.
Nastała cisza. Mysza patrzyła się tępo przed siebie na czerwone i żółte liście, spadające sobie beztrosko z wielkiego, rozłożystego buka, powiększające i tak już pokaźną kupkę.
Była już potwornie zmęczona, Szatan zresztą też. Ten dzień na pewno postarzył ich o ładnych kilka lat.
— Dobra, zróbmy to, tylko z głową — powiedziała.
Wysiedli z samochodu, zostawiając kluczyki w stacyjce. Starając się zachowywać możliwie normalnie, weszli do komisariatu. Mysza nie zgłębiając się w szczegóły, zdała się na Szatana. Lubiła go, chociaż bywał wredny i impulsywny.
Szatan nachylił się do okienka dyżurki, niedokładnie ogolony, rozespany policjant rzucił na nich leniwe spojrzenie. Oprócz niego, na komendzie widzieli jeszcze jednego mundurowego, siedział przy celi aresztu, zaczytany w kąciku sportowym jakiejś gazety.
— Tak? — burknął znudzony posterunkowy z dyżurki.
— Witam. — Szatan zaczął przesadnie oficjalnym tonem. — My w pewnej sprawie.
Powiedziawszy to wsunął przez okienko dyżurki lufę strzelby i wymierzył tamtemu prosto w głowę. Mysza podbiegła do drugiego policjanta pilnującego celi i pokazała mu lufę pistoletu maszynowego, trzymanego przy biodrze, wycelowaną prosto w niego. Obydwaj szarpnęli się gwałtownie.
— Cśśś — uspokajał Szatan — spokojnie. Nie róbcie gwałtownych ruchów, bo jak jestem zestresowany, to robię się, ***** niespokojny i może mi zadrżeć palec, a tego nie chciałbym ani ja, ani ty, przyjacielu. — Uśmiechnął się do siedzącego posterunkowego, któremu krew odpłynęła z twarzy.
Mysza, cały czas kierując broń w drugiego zajrzała w okienko celi.
— Bury! — krzyknęła — Żyjesz?
— Tak — odezwał się głos z celi — tylko te ***** mnie spałowały.
— No, no, no, niedobrze — zacmokał Szatan, odwrócił się do Myszy i wymienił z nią porozumiewawcze spojrzenie. — Nie lubimy, jak się bije naszego kolegę. No ale dosyć tego dobrego. Dawać klucze do celi.
Siedzący w dyżurce policjant zająknął się tylko i powoli zaczął sunąć krzesłem na kółkach w kierunku ściany, na której na haczyku wisiał pęk kluczy.
Gdy był już prawie przy ścianie, nagle szarpnął się gwałtownie, mocując z zapięciem kabury przy pasku. Zbyt szybko. Szatan z odległości metra wypalił mu ze strzelby prosto w głowę, wybijając w czaszce pokaźną dziurę i zmieniając w krwawą miazgę jej zawartość. Krew i kawałki mózgu obryzgały wszystko w dyżurce.
— Nie! No ***** nie!! — krzyknęła w rozpaczy Mysza. — Dlaczego znowu to zrobiłeś!? To miała być czysta akcja!
Twarz drugiego policjanta wykrzywiła się w grymasie potwornego przerażenia. Mimowolnie zaczął się trząść.
— Nn..nnn. Nie rób tego! — tyle tylko zdołał wydukać. — Ppproszę…? Mam dzi..Dzii…
— Chciał wyjąć spluwę, ***** — warknął Szatan. — Chciał mnie, ***** zastrzelić!
— Gdzie są klucze? — Mysza wbiła mu lufę w policzek.
— Ww-w…wi…wiszą na ścianie.
— Ja ***** — rzucił z celi Bury ciężkim głosem.
Mysza wzięła zamach i uderzyła posterunkowego w głowę kolbą karabinu. Spadł ciężko z krzesła na ziemię. Popatrzyła się na niego tępo. Szatan zdjął pęk kluczy ze ściany i otworzył celę z Burym w środku. Bury, poza tym że miał kilka siniaków i podbite oko, wyglądał całkiem nieźle.
— Chodźmy, zanim ten wariat ***** jeszcze kogoś — wycedził. Kuśtykając objął Myszę ramieniem. — Musimy się zawijać.
— Mam nadzieję, że go nie zabiłam…
— Lepiej jakbyś zabiła, im mniej świadków tym lepiej. Ale nie ma teraz na to czasu.
Wyszli w trójkę, oni w płaszczach, a Bury tylko w swoim zgniłozielonym swetrze i okularach. Miał rozczochrane, kasztanowe włosy i tygodniowy zarost na twarzy. Usiadł z tyłu, a Mysza z Szatanem z przodu. Nie przejechali dwustu metrów, gdy na komisariat zajechały dwa radiowozy, uprzednio ich minąwszy.
Na pierwszej większej drodze Szatan przycisnął gaz do dechy, byle się stamtąd oddalić.[/align]
***
Jechali wśród śmiertelnej ciszy. Bury zakopał diamenty koło kapliczki, czekała ich godzina jazdy samochodem. Teraz grzebał po kieszeniach swojej kurtki, która została w samochodzie i znalazł zmaltretowanego jointa, którego skręcił rano na dobry koniec dnia, już po akcji. Zapalił, zaciągnął się i przytrzymał przez chwilę dym w płucach.
— Chcesz bucha, Mysiu? — Podał Myszy tlącego się skręta i rozkaszlał się.
— Ech, daj… — Dziewczyna westchnęła i również pociągnęła.
— Weź to śmierdzące gówno ode mnie. — Szatan odepchnął jej rękę. Mysza wzruszyła ramionami i podała jointa Buremu.
— No, Bury, skiepściłeś sprawę, że dałeś się złapać — powiedziała gorzko. — Ale Szatan to już poezja. Mamy dzięki niemu dwa trupy na karku.
— Kurrwa — wycedził Szatan — to był prosty rachunek, ja albo on. Nie rozumiesz tego, kretynko? Jak nie rozumiesz, to lepiej stul pysk.
— Sam stul pysk. ***** dzisiaj dwóch ludzi i ten fakt nie podlega dyskusji. Akcja miała być czysta i bez ofiar — odparował Bury i poprawił okulary na nosie, wypuszczając nosem słodki, mdły dym. — Z tym jubilerem wtedy to cię zaswędziała ręka, nie ma co.
— Karma cię dopadnie — dodała Mysza, trochę już żartobliwie.
Jechali przez las, zachodzące słońce malowało piękne, krwawo-pomarańczowe pejzaże na niebie. Jesienią było szczególnie urokliwie i jakby nostalgicznie.
Po dłuższej chwili Mysza, buszując w schowku pasażera znalazła jakąś zawieruszoną kanapkę, o dziwo jeszcze świeżą. Odpakowała ją i podzieliła się z Burym. Właściciel samochodu, który „pożyczyli” sobie na „robotę”, pewnie dzisiaj rano ją zapakował i zapomniał zabrać albo nie zdążył, bo ukradli auto jeszcze przed południem, z parkingu dla pracowników jakiegoś biurowca.
Szatan przestał się złościć na wspólników. W końcu było już po wszystkim. Teraz pozostało im tylko pojechać po fanty, wydostać się z kraju, co w strefie Schengen, przy zachowaniu ostrożności nie powinno sprawiać im szczególnej trudności. Byli już umówieni z paserem, który wprawdzie dawał im za diamenty dużo mniej niż inni, ale przynajmniej zgodził się przyjąć „gorący” towar, a i tak sumka którą mieli zainkasować, dobrze by ich ustawiła.
Kierowca samochodu dostawczego, jadącego w przeciwnym kierunku do nich, zasnął ze zmęczenia za kierownicą i nagle zjechał na ich pas ruchu. Szatan próbował wykręcić. Nie zdążył.[/align]
***
Ocknął się dosyć szybko. Nie mógł oddychać przez nos, czuł ciepło rozpływające się po twarzy kolejnymi falami. Otworzył oczy. Poduszka powietrzna kierowcy zadziałała, przy okazji łamiąc mu dotkliwie nos. Zaczął czuć potworny i obezwładniający ból w lewej ręce, która zaplątała się w kierownicę i teraz wyjął ją, wystającą kością rozcinając głębiej skórę, niczym kartkę papieru. Krew sączyła się beztrosko z rany. Spojrzał w prawo.
— Mysia, Mysia, żyjesz? — Szturchnął ją. Też miała złamany nos, całą bluzkę zalaną krwią, nogi zaś miała nienaturalnie wykrzywione. Z policzka wystawał jej kawałek szkła. Nie reagowała na jego głos i zaczepkę. Machnął ręką.
Wytężył siły i zaczął kręcić lusterkiem wstecznym, w poszukiwaniu Burego. Nigdzie go z tyłu nie było. Szatan przypomniał sobie, że Bury nie zapinał nigdy pasów. Spojrzał do przodu. I zaczął się śmiać.
Bury nie mógł przeżyć zderzenia, które wbiło go w drugi samochód.
Ktoś pukał do szyby bocznej kierowcy, Szatan ją opuścił. Widział człowieka, który coś do niego mówi, ale zdał się nie słyszeć słów. Nagle człowiek umilkł i spojrzał do wnętrza samochodu. Patrzył się na strzelbę, która nie wiadomo skąd znalazła się na kolanach Szatana. Ten, zobaczywszy to, wciąż śmiejąc się, przystawił mu lufę do głowy, przeładował i strzelił.
— Brylanty! — Szatan powiedział do siebie. — Cała kasa dla mnie!
Uśmiechnął się. Wykopał drzwi i wyszedł z wraku samochodu, zataczając się szeroko na drodze pośród liści, drobno rozsypanych kawałków szkła i blachy, wdeptując w rosnącą kałużę krwi wypływającej z bezgłowego ciała. Kątem oka zauważył kolejną nadbiegającą osobę. Oparł strzelbę kolbą o biodro i przeładował prawą ręką. Pusta łuska wyleciała z komory, z plastikowym echem uderzając o ziemię. Wycelował był i wypalił w biegnącą ku niemu postać, która upadła i zwinęła się w kłębek. Zajrzał jeszcze raz do samochodu, wyciągnął pistolet maszynowy spomiędzy połamanych nóg Myszy i niezdarnie przewiesił sobie przez ramię.
Ciężko dysząc, ruszył chwiejnym krokiem wzdłuż ulicy. Nie mógł wciąż złapać pełnego oddechu, ale to mu nie przeszkadzało, wiedział bowiem, że kapliczka, przy której Bury zakopał diamenty, jest już tylko o rzut beretem. Wystarczyło zejść z drogi przed mostem i przejść kawałek wzdłuż rzeki.
— Karma, też mi coś — prychnął. Właściwie to nie wiedział, dlaczego akurat teraz przyszło mu to do głowy.
W oddali dzwoniły odgłosy karetek pogotowia i wozów policyjnych.
Zgodnie z planem Szatan skręcił i zszedł z drogi, na której zatrzymywały się kolejne samochody.
Zbliżając się do wartkiego nurtu rzeki nastąpił na kamień, który nagle usunął mu się spod nogi. Stracił równowagę, zachwiał się i wpadł do wody, uderzając gwałtownie plecami w kamieniste dno. Coś chrupnęło. Poczuł tylko pęknięcie w górnej części pleców, a potem ból od szyi w dół ustąpił. Ciemna i śmierdząca toń rzeki przykryła go całego, w uszach zaczęła dudnić nieprzenikniona cisza. Wydawało mu się, że wpadł do rzadkiej smoły. Próbował machać nogami i ręką, żeby za wszelką cenę wydostać się z czarnej otchłani i zaczerpnąć powietrza, lecz ciało nie słuchało już jego rozkazów, biernie tylko poddawało się naporowi wody.
Zdał sobie sprawę, że tonie niczym siekiera. Ale po chwili zobojętniał już na to. I na wszystko inne też.[/align]
***
Mysza otworzyła oczy. Biały sufit. Słaby zapach chloru. Rozejrzała się wokół. Leżała w szpitalnym łóżku, sama na sali, podpięta do aparatury i dwóch butli z kroplówką, z kołnierzem ortopedycznym na szyi.
Chciała podnieść lewą rękę, lecz coś gwałtownie powstrzymało jej ruch. Poczuła metaliczny chłód na nadgarstku. Z wysiłkiem obróciła głowę w tamtym kierunku.
Była przykuta kajdankami do łóżka. Jęknęła. Policjant siedzący obok niej ruszył się nieznacznie. Podeszła do niej pielęgniarka.
— Witamy wśród żywych — powiedziała z wyraźną ironią. — Miałaś dużo szczęścia. Twoi towarzysze już nie.
— Ech… karma — westchnęła Mysza.
Last version
lol, czas to śmiech na sali
Info
Owner | gantzer |
Coowners | N/A |
Board | Tira |
Program | ChibiPaint |
Size | 463x528 |
Added | 13:30, 19 Feb 2012 |
Modified | 23:34, 25 Mar 2012 |
Time summary | 1h 40m 18s |
Version | 1/1 |
Status | Unfinished |
Oekaki @dA
gantzer
lol, czas to śmiech na sali