Światło wpadało przez okno i odbijało się od szklanych paciorków zwisających z futryny, które Erikur odgarnął ręką. W środku jego duszy trwał konflikt wewnętrzny: z jednej strony to była jego matka i przychodził tu za potrzebą serca i z własnej woli, a z drugiej bardzo nie chciał tu być - atmosfera w domu go przygnębiała. - Cześć, mamo – przywitał się widząc starszą kobietę siedzącą bez ruchu przy długim stole. Ta wstała, objęła go i cmoknęła powietrze obok jego policzka. Mieszkanie, w którym się wychowywał nie zmieniło się odkąd pamiętał. Wszystkie meble dopasowane do siebie wyglądem, białe ściany i perfekcyjny porządek. Czegoś nienawidził w tym mieszkaniu, coś było nie tak. Pewnie złe feng shui. Mama przeszła do innego pomieszczenia żeby zestawić garnki z kuchenki elektrycznej. Erikur nawet nie próbował wejść do kuchni aby jej pomóc – po tylu latach przyzwyczaił się już, że najlepiej jej nie przeszkadzać. Usiadł przy stole i obserwował jej plecy. Po chwili przyszła i usiadła naprzeciwko niego przy stole. Z rysów twarzy byli do siebie bardzo podobno – takie same spiczaste nosy i szare oczy. - Co się dzieje z moim drugim synem? – spytała, patrząc mu w oczy. Zastanowił się chwilę nad odpowiedzią. - Wszystko OK. Uczy się do egzaminów na studia, wiesz – przerwał na chwilę przeżuwając jedzenie - zmienia wydział i musi przejść przez wszystkie wstępne jeszcze raz . Co tydzień, w każdą niedzielę kiedy tu przychodził, rozmowa wyglądała prawie identycznie i za każdym razem musiał powtarzać to samo kłamstwo. Nie żeby mówienie nieprawdy sprawiało mu jakiś dyskomfort, ale „lekkie mijanie się z prawdą” kontra „Sigurd ma się dobrze”… - Może mama potrzebuje czegoś ze sklepu? - Mam się dobrze – kobieta popatrzyła na niego chłodno. Odwrócił się w stronę okna i odliczał kroki dwójki przechodniów spacerujących po czystej uliczce. - A co u twojego dzieciaka? – przerwała milczenie matka. - Olaf wyciąga się z ocenami, żeby zaliczyc semestr jak najlepiej – skrócił ostatnią historię swojego współlokatora. Olaf był prawie dorosłym chłopakiem, którego Erikur był prawnym opiekunem. Potem matka i jej pierworodny syn zamienili ze sobą kolejnych kilka grzecznościowych pytań. Na wszystkie odpowiadała zdaniami wyrwanymi z kontekstu – była przygłucha, ale nigdy nie prosiła o powtórzenie. Erikur podczas tych wizyt starał się zachować dobry humor, ale każda kolejna minuta powodowała, że czuł się tutaj coraz bardziej wyssany z energii. Przyglądał się swoim dłoniom, butom, co się dzieje za oknem, aby w końcu popatrzeć matce w oczy. Ta nie spuszczała z niego wzroku ani na chwilę. - Powinienem już iść – jego głos brzmiał kompletnie beznamiętnie. Kobieta nie odpowiedziała. Odczekał jeszcze chwilę, wziął marynarkę i siatkę z zakupami po czym wyszedł. Hildur siedziała przy stole i przyglądała się przez okno oddalającemu się synowi. Jej nagle zgarbione plecy zatrzęsły się lekko od płaczu.