Zacznijmy od tego, że jestem osobą, która ma skłonność do jedzenia praktycznie ciągle. Nawet jak jestem na diecie, to musze coś podgryzać, chociażby nać pietruszki albo liście sałaty.
Tak sie niefortunnie zdażyło, że dzisiaj w lodówce... nie ma praktycznie nic, procz resztek i psiego żarcia. Rodzice powinni niedługo wrócić z zakupami, ale ja tam zdychałam (i zdycham) z głodu. Mieszkam w lesie, do sklepu w kij czasu i kilometrów. Znalazłam niezaschnięty kawałek chleba i trochę serka Almette, po czym przystapiłam do konsumpcji jeszcze w kuchni.
Tak, ledwo ugryziona kanapka wypadła mi z rąk, a pies zadowolony zaczał ją jeść, chociaż przed chwilą zignorował dziczyznę w sosie, czy jak się to tam nazywa...
Gorsze było później. Wydłubałam serek wiejski i nałożyłam nań dżemu... i właściwie to miałam zacząc jeść, ale zamykając słok zauważyłam pleśń na słoiku.